IV
Następnego dnia Jola zerwała się
na nogi i od razu zadzwoniła do Mariolki. Musiała naściemniać, że całą noc nie
spała, boli ją głowa, brzuch, wymiotuje i w ogóle cuda wianki. Wzięła dzień
wolnego. Szybciutko się ubrała i pobiegła. Całkowicie zmieniła jednak trasę
oraz wzięła ze sobą plecak. Był jej bardzo potrzebny, bo wykupiła chyba wszystkie
gazety w mieście dotyczące mody, urody, gotowania i ogólnie, kobiet. Umówiła
się też z Anitą i jej siostrą na zakupy na następny dzień. Jej garderoba miała
chyba poważne braki. Całe dopołudnie spędziła na studiowaniu zakupionej
„literatury”, wycinaniu, podkreślaniu i spisywaniu z niej najważniejszych
informacji oraz sporządzaniu listy zakupów. O w pół do pierwszej wsiadła do
taksówki z długą na pięć kartek listą. Wjechała wózkiem do marketu i w tym
momencie zaczął się jej koszmar, choć myślała, że zacznie się znacznie później.
Wszystko co było dokładnie opakowane i opisane, jak makarony, czy przyprawy,
nie stanowiło większego problemu. Stwarzały go jednak surowe mięsa i ryby,
których Jola nie widziała od wielu lat oraz warzywa i owoce na wagę, którymi
musiała sama się obsłużyć. Nie potrafiła wybrać gatunku jabłek czy pomidorów
odpowiedniego do danej potrawy. Ani trochę się na tym nie znała. Od dawna
jedynymi rzeczami jakie gotowała była woda w czajniku elektrycznym oraz gotowe
dania do podgrzania. Raz na jakiś czas zdarzało jej się usmażyć jajecznicę czy
naleśniki, ale to był szczyt jej możliwości. Z przepełnionym wózkiem wróciła do
taksówki i pojechała do domu. Musiała się w tym jakoś uporać. Trzy godziny
później miała już dwa przecięte palce i cztery złamane paznokcie, jej fartuszek
nie grzeszył czystością, na stoliczku w salonie leżało coś, co chyba miało być
ciastem, na blacie w kuchni na w pół surowa ryba w panierce, a w całym
mieszkaniu śmierdziało spalenizną. Jola się poddała. Wiedziała już, że nie da
rady, ale znała kogoś kto da.
- Tak, słucham? – odebrała
telefon zadyszana Iwona. Od czterdziestu minut próbowała nakłonić swojego
młodszego synka do posprzątania pokoju. Zero skutku. Wręcz przeciwnie –
pięcioletniego Stasia coraz bardziej bawiła zirytowana mama.
- Iwona ratuj! Jak się gotuje
ziemniaki? – zabrzmiał głos załamanej szwagierki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz